Na koniec dzisiejszego pisania, coś Wam
pokażę. Sama byłam bardzo zdziwiona.
Już tak mam, że niczego nie wyrzucam
(chomik jestem). Lubię wykorzystywać do różnych celów rzeczy, które posiadam.
Lubię je zmieniać, modyfikować, przerabiać.
Dotyczy to prawie wszystkiego. Tak samo
było z nasionkami. W pudełku z nasionami było wysypane sporo ziarenek „czegoś”.
Nie miałam czasu na sianie, a żal mi było ich wyrzucić, więc wsypałam do
doniczki z kwiatkiem.
Po jakimś czasie wykiełkowało, pojawiły
się liście. Z każdym dniem coraz większe. Podlewałam i nic nie widziałam. To
mnie akurat nie dziwi, bo ja teraz tylko te kwiaty z materiału widzę.
Wszystko to do dzisiaj. Robiłam zdjęcia
opasek, trochę za mało było słońca, to przesunęłam zasłonkę i przestawiłam
kwiatek trochę dalej. Patrzę za chwilę i oczom nie wierzę. Rozum podpowiadał
mi, że to rzodkiewka, ale mu nie dowierzałam. Przyglądałam się jakbym odkrywała
nowy gatunek roślin. No nie, to rzodkiewka, stwierdziłam.
Jak widać na zdjęciu tylko jedna jest
ładna. Pozostałe zdziczały.
Jestem tym wszystkim bardzo zdziwiona,
bo rzodkiewki to raczej typowo gruntowe warzywa. Nie słyszałam, aby ktoś w
doniczce rzodkiewkę uprawiał.
Może jestem pierwsza?, haha.
Tak oto mam rzodkiewkę na parapecie.
Warzywo ze swojej uprawy.
Przypomniałam sobie zaraz film „Marsjanin”.
Firm reżyserował Ridley Scott. Oglądałam z synem, rzecz jasna. Bardzo mi się podobał.
A na koniec jeszcze
jedna siewka, w drugiej doniczce: sosna. Wiem, bo pamiętam co sypałam.
A w ogrodzie
posadziłam nowe byliny i cebule. Jak to wszystko zakwitnie to będę się chwalić.
Tymczasem pozdrawiam
Beata