Wczorajszy dzień upłynął pod hasłem porządków. W domu i pracowni.
Nowe miejsca dostały kamienie, szmatki i inne dodatki.
Nie potrafię jakoś nad tym wszystkim zapanować. Jednego dnia
poukładam wszystko w szufladkach, by z kolei wszystko to wyjąć dnia kolejnego
na tacę i pomieszać. Gdy pracuję lubię wszystko „widzieć”, mieć w zasięgu ręki,
stąd to wyjmowanie. Nigdy nie wiem do końca jaki kamień wpadnie mi okno, czego
użyje do kompozycji. To samo dotyczy szmatek, dodatków i wszelkich ozdóbek. Po
tygodniu, dwóch jest już wszystko pomieszane. Znowu układam i tak w kółko.
Czy macie ten sam problem?
Jak sobie z tym radzicie?
Nie ma we mnie spokojnego ducha, niestety, dlatego też wiecznie czegoś szukam, coś przekładam, porządkuje itd. Walczyłam z tym, ale teraz już wiem, że walkę przegrałam. Jedyne co mi przychodzi rozsądne do głowy, to stwierdzenie: „ zapanować nad tym na tyle ile to możliwe” i wszystko w temacie. Szkoda czasu i energii na walkę z wiatrakami.
Przy okazji tych porządków „znalazłam” nowe skarby, które pojawią
się w nowych projektach.
Odkryłam także prywatne zasoby letnich ciuszków i
dodatków. Podobierałam zestawy. Zabawa była przednia.
Wieczorem, późnym wieczorem rozrysowałam sobie nową torebkę,
o której Wam pisałam. Zrobię ją częściowo techniką slashing. Takie było zresztą
zamierzenie od początku. Zamiast wełnianego futrzaka będą różne biało kremowe
tkaniny z recyklingu. Pisałam wielokrotnie i pisać będę, że jestem wielką
zwolenniczką upcyklingu. Pojęcie nowe, ale przerabianie jest z moim pokoleniem
od samego początku. Urodziłam się w czasach, gdzie prace ręczne, zmienianie,
udoskonalanie, przerabianie, upiększanie było na porządku dziennym. Dodatkowo
urodziłam się w domu w którym rodzice tworzyli takie różne ciekawe prace.
Pamiętam jak przez mgłę, ale pamiętam stolik w altance,
który mój tato wykonał samodzielnie. Blat stolika to była mozaika
najróżniejszych znalezionych kolorowych szkiełek. Czy to nie był upcykling?
Był. Jakaż piękna była ta mozaika, jak dopracowana. Dzieło sztuki.
Jak już się zatrzymałam na dzieciństwie, to powiem Wam
jeszcze, że w pokoju, olbrzymim pokoju, był drewniany sufit, pomalowany w
kolorową kratkę. Nie zgadniecie dlaczego? By dzieci żyły w kolorowym świecie,
miały kolorowe sny i kolory sprawiały im radość. W moim domu było bardzo dużo
różnych dziwnych upcyklingowych prac.
Już jako młoda
dziewczyna robiłam swetry na drutach (niestety nie mam żadnej dokumentacji z
tamtych lat, a szkoda). Powiem Wam tylko, że chyba nie potrafiłabym teraz
zrobić podobnych projektów. To były miksy techniczne i kolorystyczne. Małe arcydzieła
sztuki. Prześcigałyśmy się z koleżanką, która wykona coś bardziej oryginalnego.
To były cudowne czasy. Wspominam je z wielkim rozrzewnieniem.
Dobrze, troszkę nostalgii nie zaszkodzi, ale na więcej to
już nie mogę sobie pozwolić.
Pozdrawiam mocno
Beata
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz