Zrobiłam dzisiaj kilka nowych wisiorków. Wszystkie jakie
miałam (te wcześniejsze też) szlifowałam, szlifowałam i szlifowałam można rzec –
zgrubnie.
Teraz wszystkie one idą do oksydy, po czym będę szlifować
już delikatniej i polerować.
O ile nic mi w pracy nie przeszkodzi, to wisiorki jutro będą
w sklepie: http://pl.dawanda.com/shop/Acoya
Temat lutowania na ten rok byłby zakończony: cyna się
skończyła. Oczywiście zamówię następną, ale z pewnością do tego rodzaju pracy
wrócę dopiero w nowym roku.
Dłonie po takiej „robocie” nie przypominają delikatnych
dłoni kobiety, a na dodatek oparzyłam się (mocno) lutownicą dwa razy i teraz
jestem zbolała i brudna. „Zbolała” to trochę przesada, ale brakowało mi wyrazu
do określenia mojego cierpienia. Haha. To nic, nie pierwszy i nie ostatni raz. Jaki
wybór, taki los.
Jeszcze kilka dni pracy, raczej "czystszej" niż powyższa
i trzeba rozpocząć przygotowania świąteczne. Uwielbiam te święta. Za tę magię,
rodzinną atmosferę, zapachy, kolory, kolędy i wiele innych
cudownych przymiotów.
Pamiętam
z dzieciństwa zapach makowców i żywej choinki. Dom wysprzątany prawie
sterylnie, pościel wykrochmalona. Dzieci wykopane w swoich łóżkach, a mama – a właśnie,
teraz to wiem co robiła mama – pracowała pół nocy, aby niczego na święta nie
zabrakło. Najlepsze jest to, że rano zawsze była uśmiechnięta. Jak ona to
robiła?
Oj,
wzięło mnie już.
Pozdrawiam
Beata
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz