„365 kolczyków w 2015 roku”
Sto pięćdziesiąte kolczyki za mną.
Ostatnio nie jestem
zadowolona ze swoich prac, z ich poziomu. Krótko mówiąc: nie mam czasu na
pracę. Urlop, który sobie „przyznałam” okazał się za krótki. Nadal
jest dużo pracy w domu przed planowanym remontem. Mam też trochę spraw do
załatwienia, które wymagają czasu i niestety nie wyrabiam się.
Będę marudzić, ale stwierdzam, że moja sprawność spada.
Potrzebuje prawdziwego wypoczynku, inaczej się nie da. Przeszło pięć lat bez urlopu.
Dzień zaczyna się komputerem, później praca, w międzyczasie sprawy
domowe. Wieczór ponownie komputer i tak codziennie. I niech mi tylko nikt nie
mówi, że prowadzenie działalności jest proste, łatwe i przyjemne. Możliwe, że
tak jest, ale w takim razie ja nie poznałam jeszcze wszystkich tajników.
Tylko należy
rozróżnić dwie sprawy i nie mylić ich.
Co innego jest, gdy
sobie dla przyjemności zrobimy biżuterię, kolejne kolczyki, naszyjnik, nie
wiem: torebkę, czy cokolwiek bez działalności, dla siebie, rodziny, koleżanki.
Co innego prowadzenie działalności gospodarczej opartej na
tymże rękodziele. To już inna bajka i na pewno nie jest to sielanka.
Chciałabym, abyście dobrze zrozumieli. Nie narzekam, gdy pracuję bo lubię to co
robię, sama zdecydowałam się na taką działalność. Narzekam na nasz system, na
warunki jakie muszę spełnić, a konkretnie płatności. ZUS przeszło 1000 zł.
miesięcznie. Nie ważne, że jestem jednoosobową działalnością, nie ważne że sama
„dłubię” na ten ZUS, że to jest jedyne moje miejsce zarobkowania. Tak samo
traktuje się jednoosobowe, maleńkie firmy jak duże, z innym zapleczem i
możliwościami. ZUS to nie są jedyne
koszty, a przecież jeszcze trzeba z czegoś „żyć”.
Musiałam to z siebie wyrzucić, ponieważ dosyć często czytam:
jak to fajnie jest prowadzić własną działalność. Może jeszcze na zasadzie: kupił – sprzedał to
inaczej, ale przy rękodziele nie jest łatwo.
Często też słyszę, że rękodzieło jest drogie, a jakie pytam się ma być?
Powstaje pomysł pracy. Ok. Zgromadzenie potrzebnych
materiałów, to wydaje się proste i szybkie ale nie jest. To wielogodzinne
poszukiwania czegoś ładnego w rozsądnej cenie. Później praca właściwa –
najczęściej wielogodzinna, albo i dłużej. Ja ustanowiłam u siebie jeden rekord:
szyłam torebkę 4 dni, całe dni: maszynowo i ręcznie. No dobrze. Pomysł
zrealizowany, powstał produkt. Teraz trzeba go sprzedać i tu zaczynają się schody.
Jest wiele możliwości i miejsc sprzedaży. W większości przypadków każde
wstawienie produktu to koszty. Do tego dochodzi czas na zdjęcia, opis, waga,
rozmiar, tłumaczenia (jeśli wstawiamy na obcojęzyczne strony), udostępnianie na
wszystkich możliwych portalach. Jest jeszcze reklama, o ile z niej korzystamy. Płatna
rzecz jasna. To wszystko wymaga oprócz finansów dużego nakładu czasu. Zsumujmy
te godziny poświęcone na realizację i sprzedaż jednego produktu, pomnóżmy je
przez (niech będzie) najniższa krajową, dodajmy koszt półproduktów, energię
elektryczną, amortyzację itd. Jak będzie
cena np. kolczyków?
W tym czasie, gdy zajmujemy się sprzedażą, nie wytwarzamy
nic nowego. I tak koło się zamyka
W takiej działalności jesteśmy: szefem, księgową,
pracownikiem specjalistą od marketingu i social media, sprzedawcą, człowiekiem
typu: „przynieś, podaj, pozamiataj”.
Powiem tak: uwielbiam swoją prace, jestem spełniona zawodowo,
nadaję praktyczny wymiar swoim myślom, ale …
Jestem pewna że z czasem (po kilku latach pracy) można już mówić
o większej stabilizacji, o rzeszy swoich wiernych klientów, ale do tego
potrzeba czasu i systematycznej pracy.
Dlatego proszę, nie piszcie głupot o prowadzeniu
działalności gospodarczej w oparciu o rękodzieło. Ten apel wystosowuje
zwłaszcza do tych wszystkich, którzy nie mają wiedzy w tym temacie, a doradzają
innym.
Przepraszam, może za ostro było, ale dzisiaj przeczytałam
taki właśnie artykuł i „zagotowałam się”.
Możliwe, że mam „doła”, bo jestem zwyczajnie zmęczona. Niezależnie
od tego podtrzymuję swoją opinię zawartą w artykule.
Zachęcam do dyskusji.
Pozdrawiam
Beata